cookies

 

Serwis internetowy swiatkotow.pl używa plików cookies.

Korzystając ze strony internetowej www.swiatkotow.pl wyrażasz zgodę na używanie plików cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

Więcej szczegółów w naszej Polityce Cookies.

Rozmiar tekstu: A+ A-
09.10.2013 Autor: Wydawnictwo BIS

"Szczęście jest kotką" - nowa propozycja dla książkowych kociofilów!

Wiadomo, że koty potrafią mówić, choć nie każdy umie się z kotem porozumiewać. Jeśli jednak komuś dane było posiąść koci język...
"Szczęście jest kotką"

 

Eva Berberich
Szczęście jest kotką
(Tyt. oryg. Das Glűck ist eine Katze)
ISBN 978-83-7551-335-6
Tłumaczyła Barbara Floriańczyk
Format 12,3 x 19,5 cm, str. 224


 

Dowcipne opowieści o wspólnym życiu z kotką nie tylko dla wielbicieli kotów.

„Przyzwoity kot z zasady ignoruje wszystko, co choćby w najmniejszym stopniu przypominało polecenie”. Autorka dobrze wie, o czym mówi, bo kot, którego podłożono jej w pudełku pod drzwi domu, nie jest jej pierwszym. Rudo pręgowane, zielonookie stworzenie patrzy na nią z wyczekiwaniem i natychmiast bierze w posiadanie dom, jego mieszkańców i resztę świata. Gałganka jest szczęśliwa, dopóki w pobliżu nie ma Konrada. A właśnie ten mężczyzna, który nigdy nie miał do czynienia z kotami, pojawia się coraz częściej. Potrzeba wielu metod wychowawczych i „zasadniczych rozmów”, żeby go do nich przekonać.

Eva Berberich mieszka z kotem i mężem, pisarzem Arminem Ayrenem, w miejscowości Oberweschnegg położonej w południowym Szwarcwaldzie (Badenia-Wirtembergia). Tam też rozgrywa się akcja książki.

13.09.13
Kod EAN 9788375513356

Sugerowana cena detaliczna 29,90 Zł


Fragment
O ŻAŁOBIE

Kiedy straci się kogoś, kogo się kochało, wpada się w głęboką czarną dziurę. Ukochana osoba nigdy już nie wróci. Może to być człowiek, pies, chomik, drzewo, które przewróciła burza. Albo kocur. Czarny kocur z białym czubkiem ogona. Paskudny kocur, chwalipięta, kłamczuch, leniuch, macho. Mefistofeles. Mój ukochany Feluś.
Nie wyprawiaj komedii, mówią przyjaciele. Kocurów nie brakuje, kotek też. Znam kogoś, kto ma jednego, kto akurat… znajdź sobie jakiegoś, tylko nie znowu czarnego. Teraz stałaś się wolnym człowiekiem, mówią, nie jesteś już uwiązana do kociego ogona, możesz wyjść, podróżować, oddychać powietrzem wielkiego świata. Nie musisz ciągle szukać kogoś, kto zaopiekuje się zwierzakiem. Wreszcie możesz rano się wyspać, mówią, i nikt nie budzi cię miauczeniem. Potrzebujesz snu, dużo snu, jesteś blada jak ściana. I nikt nie siusia na drzwi wejściowe sąsiadów, mówią, nie wyśpiewuje po nocach, nie dając im spać, nie załatwia się na twojej grządce sałaty. Kocur, mówią, jest kocurem i niczym więcej. Nosić taką żałobę po kocie… czy to się godzi? Wczoraj w wypadku autobusu zginęło szesnaście osób. Opłakujesz je? A ile pieniędzy oszczędzisz! mówią. Ten łobuz przecież wpędził cię w biedę.
I: teraz możesz uciec z domu. Najwyższa pora!
I: uśmiechnij się wreszcie! Nie chodzi się z taką żałobną miną po okolicy. Żałoba jest be!
I: tylko nie przesadzaj!
I: weź się w garść!
I: nie myśl o tym!
I: śmiej się znowu!
I: nie przeżywaj tego tak!
I: …
Wtedy ktoś spieszy mi z pomocą. W zapiskach w jego dzienniku czytam:

Incipit lamentatio : Micia. Nasza Micia nie żyje. Sobota, pięć minut przed północą… musiałem na to patrzeć… patrzyłem, jak cierpi, patrzyłem, jak to nadchodzi… ach, kochana Miciu, że też nie mogłem ci pomóc… łzy płynęły mi z oczu… czy Ty też to widziałeś? Widziałeś kiedyś nędzę swoich stworzeń? Jako Stwórca każesz w siebie wierzyć i siebie opiewać… Gdybym był Stwórcą, uważałbym to za hańbę… Czy nie masz serca, oczu, uszu? Litościwy – nie rozśmieszaj mnie! Ach, mój Panie i mój Boże! W cierpieniu i umieraniu mojej kotki towarzyszę Tobie. Tkwi we mnie coś, co nie pozwala mi zwolnić Cię z odpowiedzialności za cierpienie stworzeń. …Nie, nie, Panie, nie wierzę, że spławisz mnie banalną odpowiedzią, że to przecież porządek natury… Popatrz! Czy to widzisz? A od początku świata są i do końca świata będą ich miliony… Ona umiera.
Tym, kto tak wadzi się z Bogiem, gdyż pozwolił umrzeć jego ukochanej kotce, jest teolog Fridolin Stier .
Jeśli on potrafi tak opłakiwać zwierzę, to ja też nie muszę się wstydzić. Tylko odpowiednio głęboka żałoba uleczy ból.
Nie chcę być człowiekiem wolnym od kota. Chcę być uwiązana do kociego ogona. Chcę być rano budzona miauczeniem, nie potrzebuję wcale tyle snu. Chcę wydawać pieniądze na puszki z kocią karmą. Po co mam jeździć po świecie, jeśli nie mam nikogo, kto by czekał na mnie w domu? Siedział przed drzwiami, kiedy wracam z zakupów? Wskakiwał brudnymi łapami na świeżo uprasowaną bieliznę, kładł się na niej i mruczał?
Chcę to ciężko przeżywać. Nie chcę się śmiać. Chcę wyć, nie mając wyrzutów sumienia.
I tak oto opłakałam, jak się należy, Felusia, mojego czarnego kocura z białym czubkiem ogona. Na jego małym grobie pod brzozą rośnie kocimiętka.


KOCI NIECHLUJ

Pewnego marcowego poranka znalazłam w skrzynce list. Z kancelarii proboszcza w tej małej miejscowości niedaleko stąd, gdzie miły policjant za każdym razem, kiedy widzi stojący gdzieś mój samochód, przybiega i wkłada mi za wycieraczkę mandat, gdyż – jak się usprawiedliwia – gminie brakuje pieniędzy.

Szanowna Nieznajoma, zaczęłam czytać, od wielu osób słyszałem, że kocur, który wcześniej przez kilka miesięcy siał niepokój na mojej plebanii, a potem wywędrował do Oberweschnegg, osiedlił się u Pani. Dziki czarny diabeł, mogę tylko rzec, i zapalony nocny pieśniarz, koncertujący akurat pod moim oknem. To było piekło. Zawrócił w głowie wszystkim kotkom w okolicy plebanii, co przyniosło wiadome skutki. A te skutki miały swoje skutki. Pani Eberle, moja miła sąsiadka, która dba też o przystrajanie kwiatami Najświętszej Panienki w bocznej kaplicy, zajęła się licznym potomstwem tego Casanovy. Trzy kocięta zatrzymała, lecz czwarte, jak twierdzi, przekracza jej możliwości. Przekazuję więc to, muszę przyznać, całkiem ładne, lecz niesforne stworzenie dalej. Według informacji uzyskanej od wspomnianej sąsiadki, jest ono płci żeńskiej. Chcąc wspomóc Pani gotowość do jego adopcji, zamierzałem zatroszczyć się o wykonanie zabiegu zapobiegającego ryzyku pojawienia się kolejnego potomstwa, lecz ordynariat arcybiskupi wzbraniał się udostępnić mi w tym celu niezbędną, a jego zdaniem znaczącą, sumę, ponieważ podziela on opinię Ojca Świętego, której z kolei ja nie podzielam, że zabranianie Jego stworzeniom możliwości rozmnażania się stanowi wykroczenie przeciw boskiemu porządkowi. Ojciec Święty nie ma najwyraźniej nieświętego kocura, w innym wypadku myślałby może inaczej. Składam więc Pani owo stworzenie do stóp – i na progu, jak z ubolewaniem słyszałem, Pani ateistycznego domu – w nadziei, że tak jak jego dziadkiem, który, jak mi doniesiono, pożegnał się z tym światem, mimo wszystko zajmie się nim Pani z chrześcijańską miłością bliźniego. Wspomnę o Pani w swoich modlitwach. Z przyjacielskim pozdrowieniem, Albin Isele, proboszcz.

Ostrożnie otworzyłam drzwi. Stworzenie, które siedziało w pudełku – a widniał na nim napis: „Dickmann’s. Trzydzieści sztuk. Polewa z gorzkiej czekolady” – zgodnie z opinią duchownego było rzeczywiście całkiem ładne i miało duże, okrągłe, bardzo czujne oczy. Jak zielone żarówki.
– Miau! – powiedziałam zdenerwowana. Nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Jedna łapka zwisała poza krawędzią pudełka. Tkwiła w białej rękawiczce. Nie, nie całkiem białej, lekko przybrudzonej. Reszta była płowa. Płowa jak lew, w pomarańczowe tygrysie paski. W niektórych miejscach nieco sfilcowana lub wyglądająca jakby czesano ją pod włos. Ale te oczy! Jakże one się zieleniły!
– Kukuryku! – odezwał się nieszczególnie miły, lecz silny, nieco ochrypły głosik. Pasował doskonale do skołtunionego rudego futerka i owej niezupełnie czystej rękawiczki.
– Słucham?
– Kukuryku! Uważam, że to zabawne.
Ja też tak uważałam.
– A kimże ty jesteś?
– Jestem sobą. Przecież widzisz.
Trawiastozielone oczy. A może szarozielone? Jadeitowe? W odcieniu majowej zieleni? Nie, przecież był dopiero marzec. A może przejrzysto zielone jak u wodnej nimfy?
Kotka położyła drugą łapkę obok pierwszej, co wyglądało zadziwiająco grzecznie i porządnie.
– A kim ty jesteś?
– Ja też jestem sobą – odparłam.
Zmrużyła oczy, których nieopisanej zieleni nie potrafiłam nazwać, i polizała sobie łapkę.
– Bujasz.
– Bujam? Ja? Dlaczego?
– Tylko ja jestem sobą.
Bystra istotka, pomyślałam.
– Jak się tu znalazłaś?
– On przyniósł pudełko całusków, które wieczorem zjada w swoim koszyku…
– Proboszcz – całuski?
– Takie okrągłe, brązowe.
– Ach, o nie ci chodzi! Dickmann’s firmy Storck. Całuski Murzyna . Skąd wiesz?
– Od kobiety, która zawsze dawała mi mleko. – Przejechała sobie wylizaną łapką po prawym uchu. – Mieszka w domu obok proboszcza.
– A skąd ona wie?
– Ona też zjada czasem taki Całusek Murzyna…
– W jego koszyku?
– Powiedziała, że jego koszyk jest większy niż jej własny i to znacznie większy. On wsadził mnie do pudełka – a potem do swojego samochodu – a pani od mleka pomachała – a on zatrąbił – a ja wskoczyłam mu na głowę, żeby coś widzieć – a on krzyknął: przeklęta wiedźma! – a potem wjechał w kosz na śmieci – a potem postawił mnie tu pod drzwiami – i szybko odjechał – a ja ciągle jeszcze tu jestem.
– Widzę.
Teraz przyszła kolej na lewe ucho.
– A w mojego dziadka rzucił kiedyś kapciem.
– Skąd wiesz?
– Od kapcia. Opowiada o tym wszystkim dookoła.
Słońce przeświecało przez jej uszy, sprawiając, że lśniły. Bardzo ładnie! Uszy zdobiły małe ciemne punkty. Świerzbowce.
– I co my teraz z tobą zrobimy?
Położyła łepek na brzegu pudełka i popatrzyła na mnie oczami pełnymi oczekiwania. Klarowna, przejrzysta zieleń, delikatnie żyłkowana jak skrzydełka motyla.
– Ty też rzucasz kapciami?
– Nie mam kapci. Mój ostatni kapeć rozszarpał twój kochany dziadek. Wejdź!
Przyzwoity kot z zasady ignoruje wszystko, co choćby w najmniejszym stopniu przypomina polecenie. Kotka oglądała więc z zainteresowaniem pędy bluszczu, które pięły się po domu aż do budki dla ptaków wiszącej na wysokości trzech metrów.
– Oczywiście nie musisz. Tylko, jeśli masz ochotę.
Ziewnęła, machnęła łapką za jakąś muchą, usiadła, zrobiła koci grzbiet, podrapała się tylną łapką za uchem, popatrzyła w górę, jakby pytała niebo o radę - czego oczywiście nie robiła, bo żaden kot w żadnej sprawie nie pyta żadnej instancji o radę, ponieważ każdy kot jest swoją własną instancją - w zwolnionym tempie wyszła z pudełka i z przyjaźnie uniesionym ogonem o lekko zakrzywionym końcu weszła do mojego domu i mojego życia.

A teraz stała w kuchni, młoda kocia dama, raczej mała niż duża, raczej drobna niż mocno zbudowana. Jej łepek był ładnie zaokrąglony, nosek różowy z maleńką ciemną plamką, a pyszczek… Takiego kociego pyszczka jeszcze nigdy nie widziałam. Jego kąciki były skierowane, przynajmniej tak mi się wydawało, lekko do góry, jakby się ze mnie śmiała. Miała w sobie coś jednoznacznie – no właśnie, jakiego? Coś rezolutnego. Rezolutny – dzisiaj nikt już tak nie mówi, nowoczesny człowiek mówi cool, a to niczego nie wyraża. Ale słowo „rezolutny” pachnie ciekawością, czujnością i pewną dozą wredności. Mała rezolutna kotka. Nie, damą to ona nie była.
– Przód jest w porządku, ale tylne skarpetki ci opadły. Podciągnij je!
– To nic nie da. Opadły na stałe. – Obwąchiwała poduszki narożnej ławy.
– Mogłabyś je czasem umyć.
– Trochę potarzałam się w błocie. Masz coś przeciwko tarzaniu się? Albo przeciwko błotu? – Sprawdziła łapkami miękkość poduszek i wyraźnie uznała je za odpowiednie.
– A jeślibym miała – spytałam – to przestałabyś to robić?
– Jasne – odparła z przekąsem, lecz jej wzrok mówił „nie”. – Przecież jestem kocim niechlujem.
– Kocim niechlujem?
– Tak zawsze wołała.
– Ta pani od mleka?
– Nie. Pani od poduszki.
– Jaka pani od poduszki?
– Ta, która wyglądała przez okno. A przednie łapy zawsze kładła na poduszce. „Nie baw się tylko z tym niechlujem”, mówiła do swojego kocura, „bo coś od niej złapiesz”. – Przekrzywiła łepek. – A ty będziesz się bawić z kocim niechlujem?
Przekrzywiony koci łepek ma w sobie coś, czemu nie można się oprzeć. Wiedzą o tym oczywiście doskonale wszyscy posiadacze kocich łepków.
– Zobaczymy – odrzekłam.
– Lubisz błaznować?
– Czemu pytasz?
– On powiedział, że nie powinnam.
– Kto? Ten kocur?
– Nie, proboszcz.
– Zależy od błazeństw – odrzekłam. – Bywają różne.
– Najbardziej lubię kawałki pstrąga w galaretce, kawałki łososia w delikatnym sosie, pyszną potrawkę z dziczyzny, chrupiące chrupki bez konser… bez tego kolorowego czegoś w środku.
– Takie rzeczy dostawałaś? U swojej pani od mleka?
– Ja nie, tylko kocur tej pani od poduszki. Tak tylko mówię, żebyś wiedziała. Ale kawałków królika nie lubię. „Uważaj tylko, żebyś nie dostała kawałków królika”, powiedział, „bo będziesz nimi pluć”. – Wskoczyła na stół i oblizała sobie po raz kolejny pyszczek.
– U mnie – powiedziałam – będzie proste, lecz smaczne domowe jedzenie. Dla mnie na górze, dla ciebie na dole.
– Masz może jakąś mysz? – zeskoczyła i zbadała stojący w rogu koszyk na zakupy, w którym były tylko puste butelki zwrotne.
– Myszy nie gwarantuję. Na dworze czeka ich na ciebie dostateczna ilość. Ale bez myszy też nie umrzesz z głodu. Kiedy kot jest zdrowy, człowiek się cieszy.
Usiadła przede mną i przyjrzała mi się wnikliwie.
– A ty jesteś zdrowa?
– Trochę się już sypię.
– Gdzie? Pokaż.
– Jeszcze tego tak bardzo nie widać, ale się sypię.
– Szybko się sypiesz? – spytała nieco zatroskana, jak mi się wydawało. – Bo jeśli nie, to mogłabym… ładnie tu pachnie… i jeśli nie rzucasz kapciami… i bardzo lubisz bawić się z kocimi niechlujami… ale skoro się sypiesz…
– Na pewno trochę jeszcze wytrzymam.
Mrugnęła kilkakrotnie oczami.
– Kiedy człowiek jest zdrowy, kot się cieszy.
Nie była wcale głupia.
– Nie mam w domu mleka. Miałabyś ochotę na odrobinę śmietanki?
Nawet wolała. Rozcieńczyłam trochę śmietanki wodą, a ona wychłeptała całą miseczkę. Dwukrotnie. Zmieściło się w niej jeszcze kilka kulek mielonego mięsa: najlepszej wołowiny z chowu naturalnego. Potem przycisnęła najpierw łepek do mojej nogi, otarła się o nią bokiem, owinęła ogon wokół mojego kolana i spojrzała na mnie w górę. Pochyliłam się, pogłaskałam ją, a ona stuknęła łepkiem o moją rękę.
– Myślę, że zostanę! – rzekła, śmignęła przez kuchnię do pokoju i wjechała pod dywan jak w tunel, tak że z drugiej strony wystawał jej tylko łepek.
– To jest – dobiegło spod dywanu – najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Ja też uznałam, że jest to co najmniej bardzo piękny dzień w życiu. Wyciągnęłam ze strychu koszyk osierocony przez Felusia i włożyłam ją do niego.
– Leżysz w świętej pamięci koszyku swojego dziadka. Nie, w dziadku swojego świętej pamięci koszyka… – Coś mi się chyba pomieszało. Z tej błogości. Wyjęłam stary, nienoszony już szlafrok, cudownie miękki, cudownie niebieski, i wyścieliłam nim koszyk. Rozciągnęła się w nim, uznała go za wygodny i od razu wyciągnęła z materiału nitkę, ciągnęła dalej i, głośno mrucząc, zaczęła pruć szlafrok.
Cóż za długo wytęskniony, cudowny, dobroczynnie działający dźwięk! Wreszcie w domu znowu jest ktoś, kto mruczy! Drewniane belki skrzypiały i trzeszczały z zadowolenia, bujany fotel bujał się z dziką radością, a poduszki na sofie się puszyły. Świat był znowu w porządku. Świat mruczał razem z nią.

1 Incipit lamentatio (łac.) – „zaczyna się żałosna skarga”; nawiązanie do Lamentacji Jeremiasza, jednej z ksiąg Starego Testamentu (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
2 Fridolin Stier (1902–1981), niemiecki teolog katolicki.
 

Komentarze (0)
Nie pamiętam hasła
Chcesz dołączyć do nas ? Zarejestruj się
 

Encyklopedia Ras

Sfinks doński

Witamy kolejnego sąsiada ze Wschodu. I to z bardzo dalekiego, bo aż znad Donu… choć to właściwie głębokie południe Rosji.
Więcej o tej rasie

Polub nas na Facebooku!

Innowacyjna gospodarka Europejski Fundusz Rozwoju Regionalnego Projekt współfinansowany ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego